wtorek, 6 sierpnia 2019

Mieszkasz w pudełku po kondomach


Chciałem być twoją kotwicą, wbitą głęboko między kocie łby, ale wolałaś żeby były nią tabletki. Wiadomo, trzeba się czymś wypełnić, żeby nie odlecieć i nie utknąć w dziurze ozonowej. Ty jednak ciążysz rzeczami, które ulatują natychmiast, jakby brzydziły się zostać na dłużej. Chemią, papierosami, kolorami TVN-u i może kilkoma kroplami nasienia, które zbiły się już w wałkujący, biały brud, szorstki, kruchy, całkiem jak wszystko, co masz w głowie.
Mówiłaś, że fiut w ustach jest jak papieros, tylko mniej trujący i ludzie gapią się z bardziej skrzywionym uśmiechem. Pamiętasz tę laskę, która chodziła w zimowej kurtce nawet, gdy słońce napierdalało w kark jak rozżarzone żelazko? Cygankę, która krzątała się między kamienicami i robiła laskę za dwie dychy (ponoć, bo nikt nie przyznał się, że skorzystał)?
Wyrzucali ją ze sklepów, bo narzucała się absolutnie wszystkim. Nie przyjmowała odmowy - ani tej grzecznej, ani wspartej paroma kurwami. Jakby nic nie usłyszała. Albo jakby wyleciało jej z głowy razem z imionami dzieci, do których i tak nie ma żadnych praw. Ona mogła mieć podobne podejście do życia, tyle że naprawdę, a nie jedynie na pokaz. Nie po to, żeby poczuć się gorszą.
Kutas nie jest kawałkiem mięsa. To odrobina życia, ale nie ta, którą wydarto brutalnie ze zwierzęcia, byś mogła zatkać sobie nią usta. I w przeciwieństwie do niej nie jebie padliną.
Ty wolisz zapach krwi, prawda? Czerwonej wanny, jakby ktoś ugotował w niej barszcz, zmieszany z wódką i toną ibuprofenu - bo chcemy żeby bolało, ale nie chcemy przecież cierpieć. Pragniemy jedynie tej odrobiny, jak klaps tu i tam, jak pociągnięcie za włosy, jak ten moment, kiedy nie możesz oddychać, ale wiesz, że wkrótce wypełnisz mózg życiodajnym smogiem.
Oczywiście powiesz, że nie. Zawsze mówisz, że nie i uśmiechasz się wesoło, tak fałszywie, że pękają obiektywy lustrzanek. Chyba, że się przyznasz i masz usprawiedliwienie. Lekarza, tego kiwającego główką, jak plastikowy mistrz Yoda w twoim samochodzie, wypisujący receptę na ciemną stronę mocy.
Nie dotrzesz do niej, jeśli nie przerwiesz czyjegoś życia.
No bo pamiętasz pewnie, jak poprosiłaś starego, żeby załatwił ci broń (bo jesteś tylko słabą laską, drwiącą z czarnych marszów, gdy akurat nie chcesz czuć się silna). A on popatrzył ci prosto w oczy, jakoś tak poważniej niż zwykle. I załatwił. Gazową, byś nie mogła się nią cieszyć.
Mówiłem, wszyscy wiedzą. Pokaż cycki, to może na chwilę zapomną.
Tylko ja jakoś nie zamierzam. Bo uwielbiam szukać wygłodniałych kotków, żeby wypełnić się ich mruczeniem. Szkoda tylko, że gdy podsunę im miskę pod nos, to zjedzą i od razu spierdalają. Coś ciągnie je z powrotem na śmietnik.

5.8.2019

czwartek, 1 sierpnia 2019

Opowiem ci o moim mieście

Gdy idziesz Brzeską otacza cię znak równości: z prawej parzyste, z lewej nieparzyste. Za tobą Dworzec Wschodni oraz Stadion Narodowy, przed sobą widzisz majaczące centrum Pragi Północ - Dworzec Wileński i jego pięć razy większy rak, centrum handlowe dla tych, co nie potrafią dojechać do Arkadii czy Złotych Tarasów, a chcą kupić coś, czego nie ma akurat w Biedronce.
W sumie to cholera wie, co można znaleźć w Biedronce. Raz trafi się szafka do składania, w kartonach wywalonych na podłogę zaraz obok wyjścia, jak żarcie dla bezdomnych zwierząt. Innym razem gra za dziesięć złotych czy dron za dwie stówy. Portugalski owad orkiestra.
W Kolumbii Biedronka nazywa się Ara. Tam też udaje, że jest miejscowa.
Gdy idziesz Brzeską, udajesz, że cię nie ma - kroki są leciutkie, ledwie dotykasz podeszwą podłoża. Wzrok wbity przed siebie, w logo Carrefoura, cokolwiek ono przedstawia. Po bokach smutni, młodzi ludzie, chyba, że są na czymś. Starsi weseli, choć zniszczeni. Szczękają butelki, przechodnie drą mordy, ale nikomu to nie przeszkadza, bo tu po prostu tak jest. Leniwie, choć intensywnie, brutalnie, choć spokojnie. Jak w każdej dzielnicy, gdzie króluje marskość wątroby. Wrzaski są szumem, muzyką śpiew dzieci.
Wszędzie czają się ciekawe historie, których nie chcesz nigdy poznać.
Gdy wchodzisz w Ząbkowską, Kijowską, Wileńską, świat zmienia się nagle, choć to ledwie kilka kroków. Zupełnie nowa ziemia, z nowymi zasadami. Tłumy na skrzyżowaniach. Nadepniesz komuś na odcisk to może zniżyć głowę, może dać ci w mordę, może cię po wpierdolu przeprosić. Może też uśmiechnąć się ładnie, gdy wymamroczesz „sorry”. Na Brzeskiej potykałeś się o gruz odpadający z kamienic, tu potykasz się o kubki ze Starbucksa i godność zgubioną przez wczorajszych.
Są jeszcze Szmulki - maleńkie uliczki gdzie nie ma żywej duszy, bazylika w której nie zrobiłem bierzmowania, pełna wspaniałych ludzi, którzy przyszli odpokutować picie, ćpanie, kurwienie na Tuska, czy na kogo tam się teraz kurwi. Szydło, Petru, KOD albo kota Kaczyńskiego. Przed bazyliką gimnazjum i gimnazjaliści, którzy wkrótce znikną (a może już ich nie ma? Rzadko włączam telewizor). Klną bardziej niż dorośli, przeżywając pierwszą miłość wśród bluzgów, śmieci i błękitnego nieba. Dojrzewając w tempie przyśpieszonym, patrząc na chmury lub pod nogi. Niektórzy są szczęśliwi, inni noszą żyletki w plecaku. Używają ich w szkolnej toalecie, gdy akurat nie jest pełna papierosowego dymu.
Wśród nich krzątają się zakonnice, uśmiechnięte smutno. Jak żyję nie widziałem zakonnicy, która nie była smutno uśmiechnięta. Może dlatego, że nie chodziłem na religię - tam bywają pewnie wściekłe, że dzieci chcą żyć, zamiast zbliżać się do Boga. Przecież mają na to czas.
I tak to tutaj wygląda. Pełno kamienic, ulic, bram, podwórek, okolic, a każda jest osobną planetą, z własnymi zasadami, własnym ekosystemem, z własnymi bezdomnymi kotami. Każda cuchnie stęchlizną, wódą i ściekiem. Wszystkie zeżarły mole, pokrył kurz, a ich zapach wypełnia gardło. Oddychasz tym smrodem i czasami masz ochotę zwymiotować, ale bywają też dni, gdy myślisz, że to najpiękniejszy zapach na świecie.
Taka jest Warszawa, warszawka - jak mówią ludzie z reszty Polski (koniecznie małą literą). A może takie jest każde miejsce, w którym się wychowałeś: krajobrazem ze śmieci, ale i obrazem Picassa. Jednak nie każde wstrzymuje oddech pierwszego sierpnia. Niektórzy stają wtedy na baczność, niektórzy pozornie mają to gdzieś, choć ich głowy wypełniają się obrazami. Niektórzy śmieją się, choć nie wiedzą z czego, a są i tacy, co wkurwiają się na hałasujące syreny, choć na bluzach mają symbol Polski Walczącej.
W patriotycznej odzieży kupują kebaba, potem namawiają na fejsie, by strzelać do arabów.
Być może całą Polskę wypełniają sprzeczności, ale nie każde miasto paruje latem krwią, tak jak nie każde załamuje się od ciężaru krzyży. Zmarli siedzą ci nad głową i wciąż o sobie przypominają, nie da się od nich uwolnić, choćbyś bardzo chciał. W końcu akceptujesz, że na każdy kroku towarzyszy ci rój duchów.
Szepczą do ucha, że są martwe. Proszą byś pamiętał, że ty jeszcze nie.
2.8.2017