środa, 23 maja 2018

Nasrałaś w mojej łazience


Miałem być zamrażarką, a ty miałaś być lodami (choć chyba odwrotnie, bo to mnie wkłada się w ciebie). Zamiast tego jesteś kurzem w sypialni, na maleńkiej szafeczce, którą stawia się przy łóżku. Ja czystym miejscem, które zostaje, gdy zabierze się z niej ramkę na zdjęcia.
Próbowałem złapać słońce nad Wielką Piramidą w Gizie. Świecącą kulkę, jak żarówka w największej z lampek nocnych. Wyciągnąłem rękę i chwyciłem je dwoma palcami, ale ty źle stałaś (a może to ja zwaliłem sprawę?). Rozległ się sztuczny, nagrany dźwięk migawki. Na zawsze pozostałem pół centymetra od celu. Zamrożony, nie mogąc go dosięgnąć - najpierw na ekranie Samsunga, potem monitora LG, a wreszcie na papierze fotograficznym, szafce i w mojej walizce.
Obok pustego miejsca wciąż stoi twoje zdjęcie. Przechylasz na nim krzywą wieżę w Pizie, naprężając mięśnie ze wszystkich sił. Usiłujesz ją przewrócić, roztrzaskać o naszą sypialnię, ale ona nie zamierza się poddać. Nie wszystko potrafisz zniszczyć. Mnie tak.
Ja rozbiłem się o kafelki w kuchni i rozsypałem w suchą psią karmę. Powinienem w chipsy albo płatki śniadaniowe. Wtedy chociaż byś mnie zjadła, a tak nawet kundel mną wzgardził, wyminął ostrożnie, kierując się do miski z wodą. A ty zmiotłaś moje resztki na szufelkę i wyrzuciłaś do śmieci.
Może szczury się najedzą.
Czasami wyobrażam sobie, że leżę gdzieś na brudnej ziemi, a one podgryzają mi palce. Dochodzę wtedy do wniosku, że dawno już pożarły nas oboje (gdy minęła nam data przydatności do spożycia). Buszują w naszych ciałach, mają mokre pyszczki. Ambrozja.
Krew smakuje bardziej niż twój nadstawiony policzek. Nasmakowałem się jej, gdy twój brat wpadł z wizytą, z dwoma Harnasiami w siatce. Sam wypił obydwa.
Wiem, że zasłużyłem. Ale pamiętam też twój uśmiech, gdy upadłem na dno. Twarz miałaś czerwoną (później stała się sina), oczy błyszczące, ząbki bielutkie, ostre jak sztylety. Wbiłaś mi je w szyję, jak kiedyś wbijałaś w ramię. Wychłeptałaś wszystko do ostatniej kropli, pozostawiając pustą skorupę. Schowałem w niej pogardę listonosza, gdy przynosił wezwanie na komendę.
Wzrok twojego ojca, gdy minęliśmy się kiedyś na ulicy.
I twój głos, gdy mówiłaś "No, dawaj!".
Kibel w pociągu cuchnie okropnie, a ja wspominam dzień, w którym przyniosłaś walizkę do naszego mieszkania (dziś mam tę samą i nie przeszkadza mi, że jest w białe misie). Zjedliśmy kolację, napiliśmy się wina, a potem wszedłem po tobie do łazienki i pomyślałem, że przynajmniej wspomnienia będą pachnieć ładnie. Myliłem się. Dominuje w nich smród.
Twój własny smrodek, za którym troszkę tęsknię.

2.3.2018

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz